dino

dino

21 lipca 2018

Post o pustych opakowaniach... bo dawno nie bylo ;)

Zuzywanie pewnych kosmetykow idzie mi szybciej... inne mecze miesiacami i wydaje mi sie, ze sie nie skoncza ale wczesniej czy pozniej wszystko laduje w tym poscie :)


Tym razem tez mamy wesola zbieranine, wszystkiego po troche.


Chanel to jak wiadomo od lat moje ulubione kosmetyki do pielegnacji. Ja pozostaje przy tym co mi sluzy. Nie szukam juz nie wiadomo czego, bo wiadomo cud sie i tak nie stanie. Mlodsza tez sie nie robie, wiec jezeli cos pasuje to trzeba sie tego trzymac. Nie jest tez tak, ze wszystko mi odpowiada ale ogolnie jestem bardzo zadowolona. 

Chanel Blue Serum niestety nie stal sie moim ulubiencem. Jakos mam wrazenie, ze kompletnie nic mi nie daje i mimo, ze sa to tylko takie moje odczucia, bo trudno stwiedzic czy cos dziala czy nie ale z tym serum sie nie polubilam. 

Chanel Lotion Confort to moj ulubiony tonik. Nawilza i pielegnuje... ciagle do niego wracam. 

Chanel CC Cream to kosmetyk do ktorego musialam sie przekonac. Na poczatku wydawalo mi sie, ze nie bedzie z tego milosci. Wiadomo, ze po azjatyckich bebikach trudno mi bylo sie przestawic ale z czasem zaczelam po niego coraz czesciej siegac. I calkiem mozliwe, ze kupie kolejne opakowanie. 

Chanel Hydra Beauty Micro Creme to krem z serii nawilzajacej... jest calkiem w porzadku ale moja ulubiona seriia pozostanie Le Lift. Co jakis czas dla odmiany i czesto latem siegam wlasnie po Hydra Beauty i kolejne produkty czekaja juz na swoja kolejke.

Chanel Le Lift Creme Yeux zdecydowanie moj ukochany krem pod oczy. Rewelacyjne nawilza i odzywia i utrzymuje moja skore w dobrym stanie.


Hermes Un Jardin Sur Le Toit to jeden z moich ulubionych Hermesowych zapachow. Uzywalam glownie na dzien i do pracy... lubie takie swieze zapachy. I ten jest naprawde rewelacyjny. Z tej serii jest pare innych i mysle, ze kazdy znajdzie cos dla siebie ale ten pozostanie zdecydowanie moim ulubiencem.


Kneipp zel pod prysznic to jak wiadomo jedna z tych firm, po ktore bardzo chetnie siegam. Bardzo lubie konsystencje i zapachy.

Linola mleczko pielegnujace to bardzo dobre mleczko nawilzajace i chroniace skore, wspiera jej regeneracje. Linola jest marka apteczna. Zawiera kwas linolowy.

Rituals Yogi Flow to minaturka pianki pod prysznic. Wiadomo bardzo lubie te produkty i chetnie po nie siegam. 

Scholl Sensitiv to najlepszy jaki maialam krem do stop. Nie wiem, ktore to juz opakowanie ale kupuje kolejne i przy nim pozostane.

The Ritual of Hammam to peeling solny. Akurat wersja zapachowa to niekoniecznie moja bajka ale peeling sam w sobie swietny, jak i wszystkie inne tej firmy.


Long4lashes by Oceanic to szampon przeciwko wypadaniu wlosow. Calkiem dobry i co jakis czas do niego wracam. 

Kao Liese czyli niezawodny i nieobciazajacy produkt pomagajacy rozczesac wlosy po myciu. Nie wiem juz, ktore to moje opakowanie i oczywiscie kolejne mam juz w uzyciu. Uwielbiam i ciagle sciagam z Azji kupujac na ebay, bo lepszego produktu jak do tej pory nie znalazlam. 

Batiste suchy szampon do ciemnych wlosow. Dlugo czailam sie czy go kupic, glownie z tego powodu, ze zapachy tych szamponow sa czesto dosc intensywne ale na szczescie nie utrzymuja sie zbyt dlugo. Za to swietnie odswieza i dziala tak jak powienien, wiec jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Zakupilam ponownie i uzywam na zmiane z moim ulubiencem. Plus Batiste jest stostunek zawartosci do ceny.


Realash to dosc znana odzywka do rzes. Uzywam juz od jakiegos czasu i na poczaktu bylo cudnie. Rzesy byly jak firanki. Niestety chyba sie w jakis sposob na nia uodpornilam i juz nie dziala tak jak powinna. No coz... chyba zmienie znowu na inna i zobaczymy. Uzywam tego typu odzywek juz tak dlugo, dlatego jest calkiem mozliwe, ze w ogole przestalam na ten skladnik reagowac, ktory powoduje wzrost rzes. 

L'oreal Paradise Extatic Mascara to jak juz wiecie okazala sie u mnie dramatem. Efekt na rzesach daje piekny, nie da sie ukryc ale niestety mi je dodatkowo oslabila zamiast wzmocnic. Musialam sie z nia pozegnac. 

Benefit BADgal lash to tusz, ktory raz mi dobrze sluzy, raz mniej... ogolnie uwazam, ze to dobry produkt ale wiadomo to indywidualna sprawa. 

Givenchy le Gloss de Liv to blyszczyk, ktory bardzo lubilam. Przezroczysty ale dopasowujacy sie do koloru ust i podkreslajacy ich kolor. Jedyne co mnie z czasem zaczelo irytowac, to ze blyszczyk zaczal wyciekac... nawet wtedy gdy opakowanie stalo, to jak widac przy nakretce, produkt sie zbiera i oczywiscie brudzi wszystko co sie w poblizu znajduje. 

Chanel Rouge Allure Gloss w kolorze Sensible 15... to jeden z blyszczydel Chanel, korego jakos specjalnie nie polubilam. Jest w porzadku ale jakos tak, powiedzmy ze tak to bywa. Niektore produkty sie bardzo lubi a inne mniej, wiec pozostane przy tych innych. 

Shiseido Lacquer Color BE 102 to bardzo przyjemny blyszczyk, niby lakier ale bardzo delikatny i ladnie podkresla usta, ma cudne drobinki. Chetnie po niego siegalam i gdyby nie to, ze mam pare innych ulubionych mazidel do ust, to pewnie kupilabym kolejny. 


***

To byloby na tyle w smieciowym poscie :) ... nie ma tego duzo ale staram sie juz nie zbierac do przesady. 

7 lipca 2018

Hello Tello... czyli pierwsze wrazenia :)

Ryze Tello to najnowszy latajacy gadzet, jaki DJI ma w swojej ofercie. Dron jest oparty na technologii DJI ale nie jest przez nich produkowany. Co akurat na szczescie nie jest jakims problemem a wrecz przeciwnie, dzieki temu cena jest bardzo przyjazna i dzieki Tello mozna sie przekonac, czy sie cos takiego potrzebuje czy nie. 

Cena (u mnie) to okolo 105,00 € ... ja za tyle kupilam na amazonie. W opakowaniu mamy dron, jedna baterie i 4 smigla. Co oznacza, ze pare rzeczy trzeba a wlasciwie chce sie potem dokupic, przez co calosc kosztow jest troche wyzsza ale mimo wszystko moim zdaniem sie oplaca.


Dokupilam kuferek zeby go wygodnie transportowac, kompatybilny z dronem pilot zdalnego sterowania Gamesir, dwie baterie i ladowarke. Do ladowania porzebujemy tez kabel micro usb, ktory albo trzeba sobie dokupic albo popatrzec w szufladach, ja wsrod moich kabli, ktore mam w domu, znalazlam conajmniej 4.


Pare danych technicznych... dron wazy 80g, czas lotu to 10 - 13 minut, wzniesc moze sie na 10 m ale trzeba uwazac zeby nie bylo zbyt wietrznie, dron jest maly i lekki, wiec z wiatrem ma problemy. Choc dzis troche wialo to jednak maluch sobie dobrze radzil ale widac bylo jak go chwilami pchalo nie tam gdzie my chcielismy. Sterowac mozna za pomoca telefonu komorkowego, trzeba sobie sciagnac aplikacje. Pilot laczymy z aplikacja za pomoca Bluetooth. Bez ladowarki mozna ladowac dron podlaczajac go do komputera, czas ladowania to okolo 1 - 1,5 godziny. Ladowarka moze ladowac trzy baterie na raz. Poniewaz jest to malenstwo, to nie potrzeba na nim zadnego oznakowania, ani ubezpieczenia, ani innych papierow, ktore czesto sa wymagane przy wiekszych urzadzeniach. Ten jest w sumie zabawka ale jakby nie bylo mozna robic nim zdjecia i nagrywac filmiki w rozdzielczosci HD 720 (1280 x 720) 30 fps. Kompresja obrazu MP4. Wielkosc zdjecia 2592 x 1936 pikseli. 5 Mpix

Zdjecia i filmiki zapisuja sie na telefonie i mozna je od razu wrzucic na insta czy FB. 


Jak widac jest to naprawde maluch i nie jest tez taki glosny jak wiele innych wiekszych, gdy oddali sie 2 - 3 metry to prawie go nie slychac. W momencie gdy straci poloczenie wlan albo wyczerpie sie mu bateria, to wtedy sam z siebie laduje. Na poczatku lepiej latac z tymi ochronkami na smigla, pozniej mozna je zdjac, bo wiadomo... jest to dodatkowe obciazenie, ktore powoduje szybsze rozladowywanie sie baterii.


Zdecydowanie wygodniej lata sie z pilotem. Dron lepiej reaguje i latwiej go kontrolowac a do tego wiadomo jakie sa wyswietlacze w komorkach, jak swieci mocne slonce, to malo co widac. Mamy rozne opcje Tello moze obracac sie o 360 i filmowac stojac w miejscu albo leciec w kolku 360, robi fikolki, mozna go wystartowac z reki i na rece wyladuje.


Latanie to naprawde sama przyjemnosc. Nawet nie myslalam, ze bedzie to az taka frajda. Na poczatek warto wybrac miejsce gdzie nie ma zadnych przeszkod, maluch niestety nie rozpoznaje przeszkod jak wieksi bracia ale tez nie ma w nim miejsca na skomplikowana technike, wiec po prostu drzewa trzeba omijac... nie podlatywac za blisko, zeby wiatr nie popchnal.


Wiadomo praktyka czyni mistrza. Nic tylko latac... im czesciej tym lepiej. Bo jednak opanowanie wymaga troche skupienia i zanim sie przerzucimy na cos wiekszego, to trzeba nauczyc sie trzymac tego malucha pod kontrola. 

Ponizej mamy trzy zdjecia wykonane dronem. Wiecej... w tym ruchome obrazki, dostepne jest przez nastepne 24 godziny na insta story. 


Takie wstepne podsumowanie po dzisiejszym lataniu. Warto... naprawde warto... idealny gadzet na weekendowe wypady i urlopy. Trzy baterie to podstawa... a najlepiej cztery, wtedy majac ladowarke mozna wszystkie na raz ladowac i ma sie okolo 40 minut przyjemnosci z latania dronem. Nie trzeba wszystkiego kupowac na raz... mozna sobie co miesiac cos dokupic. Polecam torbe na dron, zeby chronic smigla. 
 


25 czerwca 2018

Mauritius... pare slow wstepu (ha ha)... czyli takie tam rozne informacje :)

Mauritius byl na mojej liscie juz od dawna. Fascynujaca wyspa gdzies daleko na oceanie indyjskim, ktora kusila i wolala a ja opieralam sie dosc dlugo, bo nie ma co ukrywac ceny za taki urlop nie naleza do niskich. Z tym, ze nie nalezy zapominac, ze wiekszosc tego robi przelot. I tu zalezy wiele od naszej desperacji i mozliwosci finansowych. Inaczej podrozuje sie majac 20 lat, wtedy to mozna i w luku bagazowym, byle by dotrzec do "raju"... inaczej po 40. Nie ukrywam, ze fanaberyjna sie zrobilam i pewien standard wymagam. 

Dlaczego Mauritius?! Juz nie zlicze ile razy to slyszalam, z komentarzami... ze przeciez tam jest nudno, bo nic nie ma. Hmmm... teraz potwierdzily sie moje przypuszczenia, ze te wypowiedzi swiadczyly tylko o osobach, ktore je wysuwaly. Jedno z bardziej fascynujacych miejsc, uroczo szalone. Mieszaninia ludzi, jezykow, kolorow i wyznan. A ja po to podrozuje, po to zeby poznawac, chlonac jak gabka, utrwalac na zdjeciach i potem miec co wspominac. Rozumiem, ze marzenia sa rozne ale akurat dosc nisko na mojej liscie sa mocno pozadane Seszele albo Malediwy... synonim idealnego urlopu dla wielu. No tak tez plaze... syndrom bialego piasku ;). Z tym bialym kolorem piasku to jest tak, ze wszystko zalezy od suchosci plazy i pory dnia... no i zdolnosci fotografa ale pozostawmy ten temat, jak juz napisalam... kazdy ma inne cele i marzenia. Moim byl wlasnie Mauritius, ktory pokochalam prawie natychmiast po wyladowaniu i ktory moge tylko polecic. Bo przy odrobinie uporu i poswiecenia, kazdy znajdzie dobry lot i hotel czy kwatere dla siebie.


Nie ukrywam, ze ja tez dosc dlugo szukalam tej idealnej oferty i jak znalazlam to od razu sie zdecydowalam. Urlopy od zawsze szukam sama w internecie, korzystajac z roznych portali, ktore ta sprawe zdecydowanie ulatwiaja, maja takie oferty jak mi odpowiadaja i czesto ceny takie, ktorym trudno pwiedziec nie. Bo placic pelna cene, to ja tez nie lubie ;). 



Na przyklad taki przelot. Wszystko zalezy od miejsca, z ktorego lecimy, w moim przypadku jest to zawsze Monachium. Mialam dwie opcje Air France (Air Mauritius i KLM), czyli lot w jedna strone przez Amsterdam a z powrotem przez Paryz. I na ta tez sie zdecydowalam. Druga to byly Emiraty z przerwa w Dubaju. Z tym, ze czas calosci podrozy byl w sumie taki sam a ceny o okolo 400€ wyzsza w przypadku Emiratow. Pewnie sa tez i inne polaczenia ale Air France i Emiraty lataja tam najczesciej. Warto tez popatrzec czy ofetry przelot plus hotel nie sa bardziej korzystne cenowo, bo czesto tak tez jest. Jak zamawialam moj urlop to cena osobno za przelot i hotel wyszla o wiele wyzsza.


Sama wyspa nie jest specalnie duza, ma okolo 2000 km kw. czyli jest zblizona wielkoscia do Teneryfy.  Niecale 80 km dluga i 50 km szeroka czyli idealna na urlop. Jest to wyspa pochodzenia wulkanicznego... stad czarne skaly na plazach, charakterystyczne uksztaltowanie terenu i swietna gleba. Wyspe otacza dobrze zachowana i chroniona rafa koralowa. Dzieki temu jest to raj dla milosnikow podwodnego swiata.


Odkryta przez portugalczykow, skolonizowana przez holendrow, francuzow i na koncu anglikow odzyskala niepodleglosc w 1968 roku. Czyli w tym roku obchodzi 50 lecie, wiec jest to w sumie dosc mlody kraj, ktory swoja roznorodnosc zawdziecza roznym panstwom, ktore probowaly ja uksztaltowac. Stad tez ta roznorodosc, ktora czasami zaskakiwala, czasami smieszyla ale to czyni ten kraj i jego mieszkancow interesujacym. Jezykiem urzedowym jest angielski. Kuchnia francusko - kreolska. Pisze sie po angielsku... ale mowi sie po francusku albo kreolsku. Koloniany styl, ktory widac w starych budynkach, platnacje trzciny cukrowej i herbaty. Ruch lewostrony... ulice wygladaja jakby zostaly dokladnie przeniesione z UK. Ludnosc stanowia hindusi, kreole pochodzenia afrykanskiego (ich przodkowie zostali jako niewolnicy sciagnieci na wyspe), chinczycy i najmniejsza grupe stanowia osoby pochodzenia europejskiego. Mamy tez wszystkie mozliwe religie... hinduizm, islam, buddyzm i chrzescijanskie religie. Kolejny przyklad, ze jak sie chce to mozna zyc razem bez zadnych konfliktow.


Jezeli chodzi o klimat, to Mauritius wydaje sie byc idealna wyspa jak dla mnie. Teraz mamy tam zime. Pogoda jest zmienna i nieprzewidywalna ale nie spada ponizej 25 stopni... powiedzmy, ze waha sie miedzy 25 a 28. Do tego wieje wiatr, mocniejszy na polnocy... troche slabszy na poludniu. Chmury zasuwaja z taka predkoscia, ze jak nadciagnela taka z deszczykiem... to czasami nie zdazylo sie dojsc do najblizszego drzewa i juz bylo po. Tak jest na wybrzezu. W glebi ladu chmury czesto zawisaja na gorach i tam potrafi porzadnie popadac ale tez nie trwa to dlugo. O deszczowym dniu na Mauritiusie mowi sie, gdy deszcz pada dluzej jak 10 minut. Prognozy pogody sprawdzaly sie czesciowo ale kto tam na urlopie zawraca sobie tym glowe. Ogolnie wyspe mozna odwiedzac caly rok. Choc nalezy pamietac, gdy u nas jest zima a tam lato... to ciagnie tam wiecej ludzi, przez co ceny sa wyzsze a ludzi wiecej. Najlepsze miesiace na wyprawe to maj - lipiec i potem wrzesien - listopad. Pozniej zaczyna sie sezon huraganowy, wtedy opady deszczu beda bardziej obfite i dluzsze ale w dalszym ciagu jest cieplo.


Plaze sa publiczne i co jedna to ladniejsza. Zadbane z odpowiednia iloscia drzew dajacych schronienie przed sloncem. Wszedzie jest czysto i bezpiecznie. Nawet w przypadku prywatnych wysp plaza nalezy do wszystkich, nalezy tylko na niej pozostac. Woda teraz zima byla przyjemna ale nie ciepla, w koncu to ocean. Nie ma meduz. Natomiast sa miejsca gdzie sa jezowce i rozgwiazdy. 



Plaze sa piaszczyste ale zdazaja sie w nich kamienie, wiec radze zabrac ze soba buty do wody... spotkania z jezowcami sa malo przyjemne, nawet gdy te sa glownie przyczepione do skal i nie ma ich tam gdzie jest piasek. Nalezy tez pamietac, ze oceany maja przyplywy i odplywy... woda cofa sie dosc mocno. Najpiekniejsze plaze sa na wyspie Ile aux Crefs (jezowce w wodzie) i raj dla snurkujacych czyli Blue Bay (zdjecie u gory) gdzie kadzy bez wzgledu na umiejetnosci moze podziwiac mieszkancow podwodnego swiata.


Na powyzszym zdjeciu jedna z tysiaca plaz, jakie spotkalismy na naszej drodze. Plusem jest brak fal na wiekszosci z nich, rafa koralowa chroni cala wyspe. Tu zejscie do wody bylo lagodne i bez zadnych przeszkod... i bez kolczastych niespodzianek.


Widocznosc w tych miejscach gdzie my snurkowalismy tez byla naprawde dobra. O niebo lepsza jak na Koh Samui w Tajlandii. Nie wiem czy jest to tez uwarunkowane pora roku, na pewno w jakis sposob ma na to wplyw wiatr, im wieksze fale poza ryfem... tym wieksze zamieszanie w jego obrebie. Bo jak wiadomo takie miejsca gdzie jest wiele roznych ryb, znajduja sie blisko konca ryfu. Wyjatkiem jest Blue Bay, ktora jest zatoka.


Waluta bo tez trzeba by o niej wspomniec... pieniadz wazna sprawa, bez niego trudno. Na wyspie mamy rupie... kurs to okolo 39,00 rupii za 1,00€. Ceny lokalne sa dla mnie byrdzo przyjazne, zalezy od waluty wyjsciowej. Nawet ceny w hotelu byly w porzadku, bo ogolnie moglam je porownac do tego co mam tutaj. Kulka lodow 0,70 centa, kawa 3,00€, drink z palemka okolo 10 - 12€, burger okolo 8 - 10€, obiad w restauracji na dwie osoby z przystawka, deserem i napojami okolo 100€ ... jak na 5* hotel naprawde w porzadku. Ceny w Pizza Hut tez byly zblizone do tego co jest w DE. 

Jezeli przywieziemy gotowke to wymieniamy w kantorach albo bankach. Dostepne tylko w wiekszych miastach i w niedziele czesto zamkniete. Zawsze nalezy miec ze soba jakis dokument ze zdjeciem (prawko, paszport, dowod). Oprocz tego mamy bankomaty ale te naliczaja oplaty ze korzystanie. Kantory sa oficjalne przewaznie Thomas Cook.


Glowna ulica przy plazy w Grand Baie. Tu mozna bylo zjesc cos z garkuchni albo w paru otwartych restauracjach. Nasze serce podbila grecka knajpa, super zarcie. Takie naprawde greckie a nie grecka wersja dla europejczykow. Odleglosc od mojego hotelu do tej miejscowosci to bylo jakies 10 km. Przyjechac mozna taksowka albo autobusem. Jezeli chodzi o taksowki to nie maja taksometrow o cene nalezy sie sptytac zanim sie wsiadzie a najlepiej w hotelu wczesniej dowiedziec sie, jak wygladaja ceny. Autobusy wygladaja jak relikwie z lat 70 ... nie jezeli chodzi o stan techniczny, bo nic im nie brakuje ale sa to jakies indyjskie cudaki ale ogolnie sa tania alternatywa. Jezdza czesto i gesto. Rozkladow jazdy nie widzialam ale maja z przodu wyswietlacz dokad jada. Przystanki sa latwe do przegapienia, takie samotne slupki gdzies po drodze z mala tabliczka "bus stop". 

Cos co mnie tez troche zaskoczylo, to brak zycia turystycznego w malych miescinach. Wszystko siedzi po hotelach, ktore maja po pare restauracji, bary i sklepy... i w lokalnych miasteczkach nie bylo nic. Moj hotel byl polozony przy Grand Gaube. Jak na lokalne warunki nie bylo to takie male. Mialo glownie sklepy dla lokalnych, apteke i az jedna knajpe. Jak sobie tak porownam do turystycznych miejscowosci w Tajlandii albo na Bali, to byl to lekki szok. Polowe urlopu gdy mielismy auto, to jedlismy glownie w Grand Baie ale potem prawde mowiac pozostal nam hotel. Na szczescie mielismy duzy wybor (6 restauracji) i pyszna kuchnie ale tak to mozna zapomniec... albo ewentualnie rozbijac sie taksowkami ale tak tanie to one tez nie sa (to nie Emiraty :P).


Ja jeszcze przed urlopem zamowilam auto. Skorzystalam ze strony www.mietwagen-mauritius.de i bylam bardzo zadowolona. Zamawia sie konkretne auto, mozna podac gdzie maja je przywiezc i odebrac (dodatkowa oplata 11€ w kazda strone) ale mozna tez normalnie odebrac na lotnisku. I ja wzielam vollkasko bez wlasnego wkladu. Kosztowalo to niecale 40€ wiecej ale zdecydowanie polecam. Po co potem miec przykra niespodzianke w postaci wkladu siegajacego do 1000€. A drogi na wyspie sa rozne i ruch lewostrony... do tego rozne inne nieoczekiwane atrakcje. Ceny na tej stronie zaczynaja sie od 23,00€ za dzien. To Mini co ja mialam wyszlo niecale 50,00€ za dzien. Srednia ceny benzyny wtedy jak bylam to 1,35€ za litr.


Zdecydowanie polecam taka forme zwiedzania wyspy, jezeli ma sie odwage jedzic z lewej strony. Prawde mowiac auto na pare dni wychodzi mniej niz organizowane wycieczki... my przez te pare dni zrobilismy ponad 800 km (nasze auto na szczescie mialo navi, choc te tez nam czasami niezle mieszalo). Wszystko mozna samemu znalezc i zobaczyc. Nie ma potrzeby na grupowe wyprawy. Jest jeszcze opcja, ze taksowki za dodatkowa oplata woza nas po wyspie caly dzien, tam gdzie chcemy nas zawioza ale czy to wyjdzie taniej... nie wiem. Na pewno dobre rozwiazanie dla tych, ktorzy nie wsiada do auta z kierownica z drugiej strony.


Typowo angielskie radary przy drogach. Ogolnie dopuszczalna predkosc waha sie miedzy 60 a 80 km/h, w zaloeznosci od stanu drogi. Na autostradach (jedynych w swoim rodzaju) mamy ograniczenie do 110 km/h. Co dla niektorych tubylcow, bylo predkoscia swiatla. Czeste sa kontrole policyjne, wiec trzeba miec przy sobie prawko. Wszystko inne jest przyklejone do szyby w aucie, wiec policja sama sobie sprawdza. Policjanci mili i grzeczni... sprawdzili slubnemu prawko, spytali z jakiego hotelu jestesmy, ogladneli sobie te naklejki na szybie i zyczyli milego wieczoru. Na drogach przede wszystkim nalezy uwazac na psy, ktorych tu sa setki. I te laza jak chca, przyprawiajac o zawal serca. 

Oznaczenia na drogach typu kierunkowskazy... czasami sa a czasami ich nie ma. Nie ma reguly i wyjasnienia dlaczego tak jest. Tubylcy na pewno jezdza na pamiec, wiec takowych nie potrzebuja. Navi wpuszczala nas czasami w takie ulice... i to byly calkiem normalne na ich warunki, z dosc duzym ruchem... gdzie mi sie to raczej kojarzylo jazda alejka przez ogrodki dzialkowe ale co przezylismy to nasze. A tak przy okazji ubezpieczenia, wlasnie w takiej uliczce jakies dziewcze urwalo sobie lusterko po tym jak trzasnela w nasze. Myslalam, ze nam pol auta odpadlo. Na szczescie nie bylo nawet ryski. Mini ma pancerne obudowy do lusterek. A jak sie w takiej uliczce spotka autobus, to jest jeszcze ciekawiej.


Wczesny ranek, gdzies na srodku wyspy... tzw. Highland ;) ... tu widac, ze jak sie chmury nazbieraja, to potrafi rowno popadac. Pusta czesc nowej autostrady. O tych ich autostradach musze tez wspomniec. Jedyne czego na niej nie widzialam to krowy. Pozatym nie ma to nic wspolnego z tego typu droga u nas. Normalka to piesi lazacy w poprzek, rowery, skutery... auta, ktore z jakiegos blizej niesprecyzowanego powodu po prostu sobie stanely na poboczu. Czeski film. Do tego te starsze maja koszmar w postaci rond co pare kilometrow. Kto widzial rondo na autostradzie. W okolicy Port Louis (stolicy kraju) powstaja takie korki giganty, ze w pewnym momencie cala sygnalizacja swietlna zostaje wylaczona i ruchem (na tch rondach tez) kieruja policjanci.


Wydaje mi sie, ze to bylo by na tyle... slowem wstepu. Takie troche elaborat wyszedl ale chcialabym ograniczyc ilosc postow. Bo i tak mam wrazenie, ze pisze dla siebie ale co tam... ciagle mi to sprawia frajde a moze jednak komus sie przyda. Na pytania zawsze moge odpowiedziec w komentarzach. 


18 czerwca 2018

Urlopowe gadzety :)


Przez ostatnie lata nazbieralo mi sie pare roznych gadzetow, ktore ulatwiaja albo uprzyjemniaja urlop. Niektore sa nowe i jestem ciekawa jak sie sprawdza ale to sie okaze z czasem.  Oprocz maski Decathlon, koszulki UV i butow na skaliste mokre podloza zabralam ze soba to co widac na powyzszym zdjeciu.


Kondom na telefon... wiadomo czasami chce sie zrobic zdjecie stajac w wodzie i zawsze sie balam, ze sie potkne albo poslizgne i utopie telefon. Dlatego czesto rezygnowalam z roznych ujec. Tym razem nie musze.


W domu przetestowalam czy aby na pewno jest wodoszczelny, prosty test z chusteczka do okularow, ktora na szczescie pozostala sucha. Wiadomo nie mam zamiaru z telefonem nurkowac, od tego mam wodoszczelny aparat ale jakby mi przypadkiem teraz sie zmoczyl, to nic mu sie nie stanie.


Uniwersalna przejsciowka, bo czasami zapomina sie o tym, ze inne kraje to inne koentakty i napiecie. Do tego w tym wydaniu mam wejscia USB, wiec moze ladowac rozne sprzety. Nieduza 5 x 5 cm a jakze przydatna.


Klodki ktore uzywam do zabezpieczania na przyklad plecakow, torebek... wtedy biore z tym krotkim kablem. Ten z dlugim przydaje sie do tego zeby plecak na przyklad przypiac na plazy do lezaka albo parasola. Zdecydowanie zwieksza to komfort plazowania.


Niby takie banalne ale jednak przydatne, zawieszki na walizke. Oczywiscie bez adresu, bo ogolnie nie powinno sie pisac. Takie czasy, kazdy moze zajrzec na taka zawieszke i ma wtedy nasz adres... wiec lepiej nie.


 Przydatne glownie w samolocie. Najlepsza maska do spania jaka do tej pory mialam.


Poduszka tez do samolotu. Mam ja juz kilka lat, bardzo mi odpowiada ksztalt ale najlepiej gdy nie dmucha sie jej na max... wtedy o wiele wygodniej mozna sie na niej ulozyc. No chyba, ze chce sie nia kark usztywnic.


Dmuchana podusia na przyklad na plaze. Przekonala mnie wielkosc, po zwinieciu jest wielkosci telefonu, srednice ma podobna do puszki coli.


Niesamowicie przyjemny material.


Do tego swietny wentyl... duzy wiec szybko sie dmucha z blokada, wiec powietrze nie wylatuje a do tego wypuszcza sie je tez latwo naciskajac na zamonotowane zebezpieczenie w wentylu.


Kolejna nowoscia ja reczniczki z mikrofazy. Zdecydowalam sie na zestaw... mniejszy, ktory ma wielkosc zwyklego lazienkowego recznika i duzy plazowy. Jak widac w wersji zlozonej nie zajmuja zbyt wiele miejsca.


Wg producenta maja byc trwale i szybko schnace. Zobaczymy jak sie sprawdza ale wydaja sie byc idealne na urlopowe wyprawy. Gdzie targanie ze soba normalnych recznikow, nie nalezy do przyjemnosci.


Dosc nietypowa kosmetyczka z dwoma kieszonkami. Kosmetyki kladziemy na srodek i sciagamy gume, ktora ma wszyta dookola. Dosc praktyczny wynalazek i latwiej to upchac do walizki jak kilka kosmetyczek o normalnym ksztalcie, gdzie czesto po prostu malo wchodzi.


Tego worka nie chcialam wyciagac z opakowania bo mam obawy, ze nie wscine z powrotem. To jest zwykly wodoodporny worek sportowy, ten ma akurat pojemnosc 10 L. Nie jest to moze duzo ale nam wystarczy, zeby zabezpieczyc rozne rzeczy (np. na lodce). Tu moge schowac aparat albo obiektywy i wiem, ze beda dobrze zabezpieczone. Jak dokladnie wygladaja te worki mozecie zobaczyc tutaj.


I na koniec moje ulubione worki, ktore pomagaja mi ogarnac walizki. Jak dla mnie idealny sposob ulatwiajacy mi pakowanie... zarowno w domu jak i potem przed powrotem do domu. Porzadek w walizce i o wiele wiecej rzeczy potem sie do niej miejsci. 


***

Wiekszosc tych rzeczy a wlasciwie chyba wszystkie kupilam na Amazonie, ktory jest kopalnia tego typu produktow. 

10 czerwca 2018

Kosmetyki, ktore zabralam na urlop :)

W momencie gdy ten post wjedzie na bloga, to ja juz pewnie bede na urlopie ale pomyslalam sobie zeby wam pokazac co ze soba zabralam. Ja ogolnie nie mam problemu z pakowaniem. Dosc szybko wybieram co bedzie mi na danym wyjezdzie przydatne i co musi koniecznie ze mna pojechac. Tak tez bylo tym razem.


Urlop spedzam w cieplym klimacie i na pewno wilgotnym ale z duza iloscia slonca. Czesc produktow to miniaturki czesc zabieram pelnowymiarowych. Glownie z tego powodu, ze miniaturek nie ma a ja nie lubie przekladac do tych malych "podroznych" opakowan.


Te dwa produkty to akurat cos nowego, nie znam i nie probowalam... mam tylko nadzieje, ze sie sprawdza. Widzialam dobre opinie i choc ogolnie jestem ostrozna, bo opiniom w necie aktualnie tak troche trudno wierzyc, przy tych wszystkich darowiznach ale wiem, ze w tym przypadku byly to zakupione produkty, wiec latwiej mi wtedy w szczerosc opini uwierzyc. 

Micelarne produkty marki Sephora... woda i zel do mycia twarzy. Oba w tym przypadku to mini wersje. Powinny mi spokojnie wystarczyc.


Nie obylo sie oczywiscie bez moich ulubionych kosmetykow pielegnacyjnych. W sumie to bylo oczywiste, ze je zabiore ale tu tez mam cos nowego. Chanel Hydra Beauty Flash to mocno nawilzajacy krem, ja na urlopie zawsze potrzebuje nawilzania, wiadomo slonce robi swoje. Do tego moj ulubiony La Solution 10 de Chanel, ktory sie u mnie idealnie sprawuje, siegam po niego glownie rano ale pora dnia nie gra w sumie roli. Po prostu uwielbiam i musial ze mna leciec. Na noc cos mocniejszego ale tez nawilzajacego i odzywczego czyli krem/maska Chanel le Lift i pod oczy cos w miare lekkiego ale tez nawilzajacego, czyli Hydra Beauty Micro Gel Yeux.


Plyn do demakijazu oka z Clinique. Wiekszosci pewnie znany, tu tez mam mini opakowanie. Prawde mowiac do konca sie wahalam, czy moze jednak zabrac moja kochana dwufaze od Chanel ale wiadomo mini opakowanie zabiera mniej miejsca. Zobaczymy po urlopie, czy bede zadowolona. Kiedys ten produkt uzywalam i bylo ok ale az tak dobry tez nie byl, bo bym go nie zastapila czyms innym. 

Chusteczki do demakijazu z Rituals byly czescia adwentowego kalendarza. Na urlopie na pewno sie przydadza. Jakie beda wrazenia to tez sie okaze.


Pielegnacja wlosow. Tu stawiam na sprawdzone produkty czyli nawilzajaca serie z Alterna Caviar. Duza odzywka bo jednak moje wlosy cierpia w kontakcie ze slona woda, sloncem i roznymi rodzajami wody w kranie. Do tego mini maseczki L'oreal Professionnel do wlosow farbowanych, w celu podtrzymania koloru.


Pod prysznic letnia edycja pianki z Kneipp Sommer Laune o zapachu miety i arbuza.


Filtry... wiadomo na urlopie w cieplych krajach podstawa. O tych z Shiseido i Hawaiian Tropic juz pisalam. O Garnier tez juz pare razy wspominalam, nawilzajacy spray z wysokim filtrem. Bioderma to tez spray z filtrem. Plus oczywiscie pielegnacja skory po calym dniu na sloncu, czyli moj ulubiony After Sun Nivea z aloesem.

I to by bylo na tyle z pielegnacji. 
 

To, ze Chloe Nomade ze mna poleci, tez w sumie bylo oczywiste.


O bb kremie Shiseido Sports BB Spf 50+ tez juz wspominalam, jak dla mnie podstawa. Cos na twarzy musze miec, znaczy sie koloru a poniewaz ochrona do tego tez istotna, to wodoodporny bb krem uwazam za swietne rozwiazanie. Shiseido sprawdza sie u mnie od lat. Wczesniej to byly podklady z filtrem... te w niebieskich opakowaniach, teraz bb krem. 
 

Tusze Too Faced Better Than Sex w wersji normalnej i wodoodpornej. Oba bardzo lubie i aktualnie namietnie uzywam, wiec wiadomo bylo, ze znajda sie w mojej kosmetyczce.


Do ust blyszczyki YSL... bo sa takie letnie i swietnie pielegnuja usta. Do tego kredka Marc Jacobs.


Jezeli chodzi o brwi, to stawiam na Benefit i przy okazji bede testowac oba nowe (u mnie) produkty. Czyli pomade Ka Brow i zel 24-HR Brow Setter. Do tego kredka, ktora uzywam juz jakis czas i o ktorej wspominalam w osobnym poscie. 
 

Na koniec dwa cienie w kredce z Chanel i mini paletka Smashbox tak na wszelki wypadek, jakby mi sie chcialo maznac cos bardziej konkretnego ale ogolnie jak cos to pozostane przy kredkach, bo to moje ulubione produkty jezeli chodzi o letni dzienny makijaz oka.